czwartek, 31 maja 2018

10


  Chyba niepotrzebnie się uniosłam przy pożegnaniu z Leą. Zaczęłam żałować swoich słów, już  w momencie jak kończyłam je wypowiadać. Przecież to nie jej wina. Że ona jest zdrowa. A ja nie.
  Ale to wszystko, ciągle jest dla mnie nie do zniesienia. I naprawdę nie potrafię sobie z tym poradzić.
Może ten wyjazd naprawdę dobrze mi zrobi. I to nie z powodu rehabilitacji. Ale z powodu zmiany mojego otoczenia. Bo tak naprawdę przebywanie w Monachium, spotkania z Leą. Ciągle przypominałyby mi o tym co się stało. I co straciłam. A tam, prawie dwieście kilometrów od domu. Miałam małą szansę na zapomnienie o tym wszystkim. Przynajmniej na chwilę.
Tylko dlaczego muszę być skazana na Andreasa, na okrągło. Nie , żebym go nie lubiła. Bo lubiłam. Mimo naszych wiecznych sprzeczek. Które tak naprawdę prowokowałam ja. Po tych kilkunastu dniach okazał się niezłym kumplem. I może właśnie to mnie tak przerażało. Że mogłabym polubić go za bardzo. A tego bym nie chciała. To było niemożliwe. Nie mogłam nawet do tego dopuścić. Wolałam uniknąć sytuacji w których on mógłby się poczuć niezręcznie w stosunku do mnie. Ja byłam tylko dziewczyną na wózku. Której on, światowej sławy skoczek chciał pomóc. Nie miałam pojęcia dlaczego.

-Zatrzymasz się tutaj? Pójdę po jakąś kawę- z zamyślenia wyrywa mnie głos  z tylnego siedzenia. Brunet zatrzymuje samochód na parkingu stacji, a Andreas  znika za jej szklanymi drzwiami. Zostawiając nas samych.
-Jesteś osobistym kierowcą Andreasa?- uśmiecham się po krótkiej chwili chcąc przerwać ciszę panującą w samochodzie od momentu wyjazdu ze szpitala.
-Powiedzmy - śmieje się lekko- po prostu tam mieszkam.
Na jego słowa przewracam oczami. Nieźle się zapowiada. Czyli na miejscu będzie ich więcej.
-Ilu Was tam mieszka? Chciałabym się przygotować- moje słowa wywołują u niego kolejny uśmiech.
-Tylko ja i Karl. Więc spokojnie.
-A więc trójka. Lepsze to od całej szóstki.
-Andreas tak bardzo daje Ci w kość?
-On po prostu jest..- przerywam ze śmiechem. Nie mam pojęcia czemu w ich towarzystwie śmiech tak łatwo przychodzi-  czasem brakuje mi słów , żeby go określić.
-Cały Andreas.
-Nie wiem czemu tak się na mnie uparł.
-Bo lubię Cię wkurzać - roześmiana głowa chłopaka pakuje mi się do samochodu przez okno, podając nam kawę - i wprost nie mogę się doczekać tych wszystkich tygodni spędzonych w Twoim towarzystwie.
-Ale w osobnym pokoju.
-Nad tym to jeszcze pomyślę- mruga do mnie . Zajmuje w końcu swoje miejsce i ruszamy w milczeniu w dalszą drogę.


Andreas całą drogę obserwował ich z tylnej kanapy samochodu. Jego kumpel zachowywał się przy niej inaczej niż zwykle. Był spięty, jakby nerwowy. W ogóle nie przypominał chłopaka którego znał od dobrych kilku lat.
 Choć, jakby tak się zastanowić. Taki stan u Richarda trwał już od prawie dwóch miesięcy. A pogłębiał się bardziej w towarzystwie Emily.  Nie miał pojęcia czym to mogło być spowodowane. Pamiętał ,że  Richard zaczął się  dziwnie zachowywać  po jakimś wolnym od skoków weekendzie. Wrócił po nim jakiś nieswój. Nie potrafił się skupić na zawodach , ani na niczym innym. Jego wyniki nagle poleciały w dół. I ze skoczka który ostatnio prawie na każdych zawodach stawał na podium. Stał się skoczkiem który ledwo mieścił się w trzydziestce.
 Do tego mało rozmawiał z kumplami z kadry. A z Markusem wręcz schodzili sobie z drogi. Mimo , że wcześniej byli najlepszymi kumplami. I zawsze trzymali się razem. Andreas nawet planował , pogadać z obojgiem co jest grane. Czy poszło o jakąś dziewczynę do której razem startowali, czy o coś poważniejszego. Ale potem nagle zaliczył upadek i nie miał do tego głowy. Wylądował w szpitalu. Poznał Emily. I cała reszta tak naprawdę przestała mieć znaczenie.
 Przypomniał sobie o tym teraz. Zerkając to na niego. To na nią. Obiecał sobie, że po przyjeździe na miejsce. W jakiś dzień musi pogadać z kumplem. I dowiedzieć się co takiego się stało.


  Byłam szczęśliwa , gdy samochód w końcu zatrzymał się pod dwupiętrowym długim budynkiem. Który jakoś słabo pasował mi do tego małego miasteczka otoczonego górami. W niewielkiej odległości rozciągał się kompleks skoczni narciarskich. Na których zapewne całe to towarzystwo będzie odbywać treningi. Więc czasem będzie ich tu jeszcze więcej. Wzdrygnęłam się na samą myśl o tym. Cały ten pobyt , to wszystko nie skończy się dobrze. Nie ma w ogóle takiej opcji.
- Zaraz po Ciebie wrócę- Andreas uśmiechnął się tylko i poszedł powoli w stronę budynku. No w takim tempie to zapewne nie będzie zaraz. Uchyliłam lekko drzwi samochodu, rozkoszując się widokiem rozciągającym się przed moimi oczami. Przynajmniej tyle dobrego z pobytu tutaj.
Brunet, chyba Richard, całą drogę starałam się przypomnieć sobie jego imię. Wyciągnął nasze torby z bagażnika. I ustawił wózek przy mnie.
-To jego zaraz, to chyba nie będzie tak szybko- uśmiechnął się nieśmiało.
-Zdałam już sobie z tego sprawę- chciałam się zaśmiać , niestety jakoś teraz, w tym momencie. Nie potrafiłam.
-Pomogę Ci- zanim z moich ust wydobyło się choć słowo, już byłam u niego na rękach. Czy oni tak wszyscy , muszą to robić? Sekundy mijały, zamieniając się chyba w minuty, a ja wciąż byłam gdzieś w powietrzu. Na jego rękach. Nie na wózku. Tam gdzie moje miejsce. Nie potrafiąc oderwać od niego wzroku.
-Trzymanie Emily na rękach to moje ulubione zajęcie. Nie zapominaj o tym- wybuch śmiechu Andreasa przywraca mnie do świadomości. Patrzy na nas z uśmiechem. Ale ze złością w oczach.
Brunet sadza mnie delikatnie. Świadomość tego, jak podobały mi się ostatnie sekundy wpędza mnie w przerażenie. Broniłam się tak zaciekle przed jednym, zapominając , o tym że jest ich więcej.


  Pokoje na szczęście mamy osobne. Szkoda tylko, że graniczą ze sobą. Więc będę go miała na okrągło u siebie. Oba mieszczą się na parterze budynku. Co znacznie poprawia mój nastrój. Będę mogła wychodzić kiedy chcę. Bez proszenia kogokolwiek o pomoc. Przed oknami rozciąga się ogród, na który mam również bezpośrednie wyjście. Uśmiecham się do siebie. Może wcale nie będzie tak źle.
 Andreas znika u siebie, zostawiając nas samych. Jeszcze nigdy w życiu tak mocno nie przeszkadzała mi cisza.
-Dziękuję- to jedyne co teraz przychodzi mi na myśl.
-Za co? Nie zrobiłem nic takiego- jest wyraźnie zmieszany.
-Tak ogólnie. Za przywiezienie tutaj. Za pomoc.
-Nie ma sprawy, naprawdę. Będę się zbierał. Na pewno jesteś zmęczona - odwraca się w kierunku wyjścia.
-Mieszkasz daleko stąd?- nie mam pojęcia dlaczego spytałam.
-Kawałek. Kiedyś Ci pokażę - uśmiecha się jeszcze i znika za drzwiami. Zostawiając mnie samą. Wpatruję się  w zamykające się za nim drzwi. Otrząsam się z zamyślenia, postanawiając się rozpakować póki jestem sama. Za chwilę na pewno zjawi się u mnie Andreas, żeby zacząć umilać mi pobyt tutaj. Jestem ciekawa czy będę miała przynajmniej chwilę wolnego. Czy będzie przy mnie na okrągło. Tak naprawdę bałam się tego wszystkiego. Andreasa, Richarda i całego tego wesołego towarzystwa, które zapewne często tutaj będzie. Bałam się , że mogłabym poczuć cokolwiek do któregokolwiek z nich. Bałam się rozczarowania i cierpienia. Nie po to zerwałam z Lucą, żeby teraz zakochiwać się w kimś innym. Bo to nie miało w moim przypadku żadnej przyszłości.






sobota, 26 maja 2018

9


  W poniedziałkowe popołudnie  Andreas powoli pakował do torby wszystkie swoje rzeczy. Za chwilę miał zamiar iść do Emily . Wiedział , że pojawi się tam też jej mama i siostra, żeby pomóc jej ogarnąć wszystko przed jutrzejszym wyjściem. Dziewczyna jeszcze nie miała pojęcia , że jutro wcale nie stawi się u siebie w domu. Tylko wyjedzie z nim do oddalonego o prawie dwieście  kilometrów Oberstdorfu. Wiedział , że musi być przy niej jak się o tym dowie. Żeby od razu wybić jej z głowy wszystkie protesty. A jak będzie trzeba, to zostanie w jej pokoju całą noc. Aby dopilnować tego, żeby nigdzie stąd nie zniknęła. Potem może ją związać, wrzucić do bagażnika  i siłą zmusić do wyjazdu. Bo , zdawał sobie sprawę z tego , że nie będzie zachwycona tym pomysłem. Ona będzie wprost nieziemsko wkurzona. Na tyle już zdążył ją poznać przez te kilkanaście dni.

Uśmiechnął się do siebie na samą myśl o tym i zamknął zamek swojej torby. Chwycił do ręki kule i pomału skierował swoje kroki do pokoju dziewczyny. Siedziała jeszcze sama , wpatrując się w ekran telefonu. Na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech na jego widok , co niezmiernie go ucieszyło. Choć może nie powinno? Może ona uśmiecha się na myśl o tym , że już jutro zniknie z jej życia. I da jej w końcu święty spokój. Andreas parsknął śmiechem na samą myśl o tym. Pokręciła głową i spoglądała na niego jak podchodzi i siada na brzegu łóżka.
-Gotowa żeby stąd wyjść?
-Właściwie to nie- uśmiechnęła się smutno - nie mam pojęcia jak poradzę sobie z tym wszystkim czekającym mnie na zewnątrz.
-Jestem pewny , że dasz sobie radę- po jego słowach, w pokoju pojawia się Lisa z mamą. Z walizką w ręce.
-Wyjeżdżacie gdzieś? - na twarzy blondynki pojawia się mały uśmiech.
-My nie. Ty- wybucha śmiechem Lisa.
-Mam tutaj swoją torbę, gdybyście zapomniały- Andreas wpatruje się w całą trójkę w wyczekiwaniu. Tłumiąc śmiech.  No to za chwilę się zacznie.


-Em, bo właściwie powinniśmy Ci coś powiedzieć- nie podoba mi się ton mojej mamy. Co takiego chce mi powiedzieć? I po cholerę jej ta walizka?
-Nie możemy przełożyć tego na jutro? Jak już będę w domu- nie uśmiechają mi się jakieś dziwne, poważne rozmowy w towarzystwie Andreasa, który chyba nie ma zamiaru się stąd ruszyć.
-Nie jedziesz do domu Em- na ustach Lisy błąka się uśmiech. A mnie mimo tego, że jeszcze przed chwilą nie byłam pewna czy chcę stąd wyjść ogarnia przerażenia.
-Jak to? Przecież mogę stąd wyjść. Co się dzieje?
-Wiesz , że musisz mieć rehabilitację..
-Wiem, ktoś usilnie dziennie mi to przypomina- przerywam ze złością mojej mamie spoglądając na Andreasa- dlatego obiecałam , że będę się tutaj stawiać.
- Emily, rehabilitacja w szpitalu jest w porządku. Ale Ty potrzebujesz czegoś lepszego.
-A Ty co się wtrącasz?- prycham w jego kierunku- jutro oboje stąd wychodzimy i to nie jest już Twoja sprawa.
-A właśnie , że moja- wybucha śmiechem, wkurzając mnie jeszcze mocniej- założyłem się z Tobą i zamierzam dopilnować żebyś nie oszukiwała.
-Słucham?
-W Oberstdorfie jest ośrodek. Gdzie zawsze leczymy kontuzje. Jest tam najlepsza rehabilitacja w Niemczech. I jutro ...
-Na pewno nie. Wybij to sobie z głowy- przerywam mu ze złością.
-Dlaczego?
-Bo to pewno kosztuje majątek. A nas na to nie stać. Wystarczy mi rehabilitacja tutaj.
-Wszystko jest już załatwione.
-Nie pozwolę żebyś za to płacił. Jeszcze tego brakowało.
-To nie ja Emily. Nie ukrywam , że wpadłem na to samo. Ale ktoś mnie uprzedził.
-Kto?
-Nie mam pojęcia. Co nie zmienia faktu , że kolejne tygodnie spędzimy ze sobą- nie, to nie dzieje się naprawdę . Patrzę na jego uśmiechniętą twarz i mam ochotę przywalić mu z całej siły. No co za idiota. Nieźle to sobie wymyślił. W ogóle mu nie wierzę. Niech gada co chce. I tak wiem , że to jego sprawka. Mam ochotę odmówić. Nie zgodzić się. Ale patrzę na swoją mamę i siostrę . I widzę jakie są szczęśliwe z tego powodu. One ciągle mają jeszcze nadzieje.


 We wtorkowy poranek cała niemiecka kadra  wylądowała na monachijskim lotnisku po ostatnich konkursach pucharu świata w tym sezonie. Richard powoli zbliżył się do  samochodu Karla i wrzucił swoje torby do bagażnika. Które kumpel miał podrzucić mu do domu. On sam obiecał Andreasowi , że pojawi się w szpitalu i zawiezie ich do Oberstdorfu. W którym oboje z Karlem mieszkali.
Żałował, że to Karla , Andreas nie poprosił o pomoc. A on z chęcią zająłby się bagażami.

Wsiadł do swojego auta i najwolniej jak potrafił, przejeżdżał uliczkami Monachium. Aby jak najmocniej opóźnić moment w którym znów ją zobaczy.
 Każda minuta spędzona w jej towarzystwie boleśnie przypominała mu o tym co zrobili. Powodując coraz większe wyrzuty sumienia.  Wiedział jednak  , że to i tak mała kara za to co się stało.  Za to , że przez ich lekkomyślną decyzję, jej życie zostało całkowicie zniszczone. Próbował usprawiedliwiać się sam przed sobą, że to przecież, nie on prowadził. Niestety w niczym mu to nie pomagało. Bo był tam, wsiadł do tego samochodu i nie powstrzymał swojego kumpla. Mimo , że mógł to zrobić. I mógł też , z nią zostać.

Opłacenie jej rehabilitacji, ani na moment nie zmniejszyło jego poczucia winy. Ale było to jedyne co mógł w tej chwili zrobić. I miał tylko nadzieję, że ona choć trochę pomoże. Że przywróci jej  choć w najmniejszym stopniu możliwość życia jakie prowadziła przed wypadkiem.

Zaparkował samochód na szpitalnym parkingu i z ociąganiem wyszedł na zewnątrz. Oparł się o maskę i nerwowo spoglądał na zegarek. Czekając , aż się pojawią. Wiedział , że już za chwilę będzie musiał spędzić z nią  ponad dwie godziny. Dwie godziny w zamkniętym samochodzie. Nie miał pojęcia jak sobie z tym poradzi. Najchętniej wsiadłby  z powrotem do samochodu i odjechał jak najdalej stąd. Wiedział jednak że nie może tego zrobić . Był jej to po prostu winien.
-Znalazłeś  telefon? - jest tak zaskoczony jej widokiem obok siebie, że na początku nie ma pojęcia o czym ona mówi. Dopiero po chwili orientuje się o co chodzi.
-Tak , był w samochodzie.
-Telefon?
-A Ty wszystko musisz od razu wiedzieć?- dziewczyna prycha w kierunki Andreasa.
-Widzę, że będzie wesoło - Richard dopiero teraz zauważa brunetkę stojąco obok Emily.
-Wiesz, że się o to nie prosiłam, Lea. To on sobie wymyślił cały ten wyjazd.
-Mówiłem Ci , że nie mam z tym nic wspólnego.
-Akurat Ci uwierzę- dziewczyna jest coraz bardziej poirytowana- możemy już jechać? Chcę jak najszybciej zamknąć się sama w pokoju.
-Skąd wiesz że sama ?- na twarzy Andreasa pojawia się uśmiech, a na jej jeszcze wieksza złość.
-Chyba bym Cię zabiła, gdyby było inaczej.
-Nie złość się już. Wiesz że teraz jesteś skazana na moje towarzystwo - Andreas  posyła w jej stronę kolejny uśmiech i bez zastanowienia bierze ją na ręce - życzysz sobie z przodu? Czy wolisz spędzić podróż ze mną na tylnej kanapie?
-Z przodu. Może przynajmniej chwilę od Ciebie odpocznę - na jej słowa Richard zamiera w pół kroku. To znaczy, że będzie jeszcze bliżej niego. Zaciska na moment oczy, próbując się uspokoić. Andreas sadza Emily na przednim siedzeniu jego samochodu. Brunetka chyba Lea , przytula ją jeszcze na moment do siebie.
-Będę za Tobą tęsknić.
-Ja też, Em. Ale wydaje mi się , że to dobry pomysł. Tam przynajmniej masz jakąkolwiek szansę...
-Nie mam żadnej Lea- blondynka przerywa jej za złością- dobrze wiesz , że nigdy nie zagram już w ręczną.
Na jej słowa Richard kuli się w sobie. A jednak. Dziewczyna trenowała piłkę ręczną. I wydaje mu się ,że musiała być w tym dobra. 
-Em, wszystko się ułoży.
-Dobrze Ci mówić. To Ty zagrasz w klubie za kilka miesięcy nie ja. A miałyśmy grać razem.
-Przecież to nie moja wina- w oczach brunetki pojawiają się łzy.
-Przepraszam Lea. Ja sobie po prostu nie radzę-  Emily spuszcza głową. Chyba zawstydzona swoim wybuchem. Richard przypatruje się im ze swojego miejsca.
-Kocham Cię, Em.
-Też Cię kocham- na jej twarzy pojawia się delikatny uśmiech- i pokaż im na co Cię stać. Za nas obie Lea.
Dziewczyna zatrzaskuje drzwi samochodu. Richard oddycha z ulgą, odjeżdżając z parkingu. Spogląda na nią ukradkiem jak ociera łzy. Będzie gorzej niż myślał. 

czwartek, 24 maja 2018

8


  Andreas siedział na krześle wpatrując się w Emily. Od dwóch dni naprawdę przykładała się do tego co robi. Też zaczął w końcu rehabilitację i tak załatwił wszystko , że odbywała się ona w tych samych godzinach co jej. Chciał ją mieć na oku przez te ostatnie dni. Widział , że w przyszłym tygodniu obydwoje opuszczą szpital. On miał się udać do ośrodka w południowych Niemczech. Gdzie zawsze trenowali. I leczyli swoje kontuzje. To tam była najlepsza rehabilitacja w kraju.  A ona jeśli nadal nie będzie oszukiwać, miała się stawiać codziennie w szpitalu.
W jego głowie , zaczął kiełkować szalony pomysł. A gdyby tak, parsknął śmiechem na samą myśl o jej minie. Jakby się dowiedziała co wpadło mu do głowy. Musi to wszystko przemyśleć i porozmawiać z jej lekarzem. Dziewczyna podniosła na chwilę głowę z nad ekranu telefonu, gdy nie mógł przestać się śmiać.
-A Tobie co?
-Zastanawiam się po prostu czego sobie od Ciebie zażyczę po wygraniu zakładu - skłamał bez mrugnięcia okiem. Pokręciła tylko głową z rezygnacją, odkładając telefon na stolik. Wpatrywała się w niego przez chwilę w milczeniu po czym odezwała się cicho.
-Wiedziałyśmy z Leą, że musimy wygrać ten mecz.I dać z siebie wszystko. To była nasza szansa żeby zagrać w klubie po skończeniu szkoły- przerywa na moment przełykając ślinę- i wygrałyśmy. Facet z klubu wybrał akurat nas dwie. Możesz sobie wyobrazić jakie byłyśmy szczęśliwe?
Andreas patrzy na nią bojąc się nawet poruszyć. W końcu postanowiła się przed nim otworzyć. Bał się , że jakikolwiek ruch z jego strony wszystko zepsuje.
-Luca zabrał nas do restauracji. W czwórkę świętowaliśmy nasz sukces. A potem nagle wszystko prysnęło - z jej oczu zaczęły spływać łzy. Usiadł przy niej i wziął ją w ramiona.
-Jeśli nie chcesz, to nie mów- odezwał się cicho.
-Chciał mnie odprowadzić, ale przecież ja mieszkałam najbliżej. Dlatego wepchnęłam go do taksówki razem z Leą i Eliasem. Byłam przecież prawie pod domem. Dosłownie kilka przecznic.
Dziewczyna przerywa na chwilę , ocierając łzy wierzchem dłoni. Andreas ciągle przytulał ją do siebie. Nie mając ochoty wypuszczać jej ani na chwilę.
-Było mi cholernie zimno. Padał śnieg. Chciałam znaleźć się w domu jak najszybciej. Dlatego wlazłam na tą ulicę tam gdzie nie powinnam. Do tego wlepiona w ekran telefonu. Szczęśliwa jak nigdy wcześniej. A potem nagle wszystko zniknęło. Pamiętam tylko pisk opon i uderzenie. I dźwięk łamanych kości. Moich kości.
-Tak bardzo mi przykro, Emily- Andreas kołysał ją w ramionach, czekając aż się uspokoi. Chyba zaczynał ją trochę rozumieć. Jej złość. Jej poddanie się.  Otworzyła się przed nią ogromna szansa, która została zniszczona w kilka sekund. Nie wie jak on zachował by się na jej miejscu. Gdyby na zawsze stracił możliwość skakania.
-Nie musi Ci być przykro. To nie Twoja wina. Tylko moja i kogoś kto nie miał odwagi nawet poczekać na przyjazd karetki- prychnęła ze złością.
-Ktoś Cię tam zostawił? Ktoś nawet się nie zatrzymał?
-Było ich dwóch. Jeden z nich chciał ze mną zostać. Ten drugi mu nie pozwolił. Powiedział , że żaden z nich nie powinien prowadzić.
-Widziałaś ich? Wiesz jak wyglądają?
-Nie. Nic nie widziałam . Nie pamiętam nawet koloru samochodu. Słyszałam ich głosy. Ale nie tyle, żeby je rozpoznać. Wszystko mi się zamazuje.
-Oni powinni ponieść karę. Kimkolwiek byli- Andreas wpatrywał się w blondynkę, nerwowo zaciskając pięści. Nie zdawał sobie nawet sprawy, że ta dwójka to jego najlepsi przyjaciele.


Prosto z jej pokoju skierował się do dyżurki lekarzy. Już nie musiał niczego przemyśleć. Już był pewny. W ośrodku nie powinni robić żadnych problemów. Musiał tylko porozmawiać z jej lekarzem.  Miał nadzieję , że uda mu się załatwić wszystko tak, żeby Emily o niczym się nie dowiedziała.
-Mogę zając panu chwilę?- zapukał i stanął niepewnie w drzwiach.
-Jasne, coś nie w porządku? Jest jakiś problem?
-Nie , skąd - Andreas uśmiechnął się i zajął miejsce na przeciwko starszego mężczyzny w białym kitlu- chodzi o Emily.
-Bardzo Cię przepraszam. Ale nie mogę z Tobą o niej rozmawiać. Rozumiesz, tajemnica lekarska.
-Wiem , że wychodzi stąd za kilka dni. Rehabilitacja w szpitalu jest dobra. Ale sam pan wie, że nie jest najlepsza- ciągnął niewzruszony - poza tym mam wrażenie, że ona zrezygnuje z niej jak tylko stąd zniknie.
-Emily się poddała. Wie , że nawet jak zacznie chodzić, na zagranie nie ma już większych szans. A tylko na tym jej zależy. Choć ostatnio przykłada się bardziej.
-Wiem, ciągle ją do tego zmuszam. Dlatego chciałbym ją mieć na oku. I zabrać  do naszego ośrodka. Mamy tam najlepszych specjalistów. Wszystko tam załatwię. Nie wydaje mi się żeby był jakiś problem. Niech pan tylko porozmawia z jej mamą.
-Bardzo mi się podoba , że tak się nie przejąłeś Andreas. Ale to niemożliwe.
Andreas zacisnął nerwowo szczękę. Ale jak to niemożliwe ? Dlaczego? Przecież tam Emily będzie miała zapewnioną najlepszą rehabilitacje. Na najwyższym poziomie.
-Dlaczego? Jeśli chodzi o pieniądze , to nie ma problemu.
-Nie możesz tego załatwić, bo ktoś już to zrobił. Rozmawiałem już z mamą Emily. Zgodziła się bo tak naprawdę nie miała innego wyjścia. Choć niezręcznie było jej przyjąć , aż tak dużą pomoc finansową.
-Kto?
-Przepraszam, ale nie mogę Ci tego powiedzieć. Najważniejsze jest chyba to , że będziesz miał ją na oku- lekarz mruga do niego i podnosi się z miejsca- a teraz przepraszam, ale muszę iść do pacjentów.
-Jasne, jeszcze tylko jedna sprawa- na twarzy Andreasa pojawia się uśmiech - może pan załatwić wszystko tak , że wyjdziemy stąd  w jednym dniu? Boję się , że ucieknie mi gdzieś po drodze.
-Tyle mogę Ci załatwić- śmiech mężczyzny niesie się po szpitalnym korytarzu. Andreas znika za drzwiami swojego pokoju, zastanawiając się jak Emily na to zareaguje. I kto do cholery zapłacił za wszystko. Jedyna osoba która przychodziła mu do głowy. To jej były chłopak. Tylko jego byłoby na to stać. Z tego co wiedział w rodzinie Emily nie przelewało się. Z Luką sytuacja była odwrotna. Tylko, nie miał pojęcia jakim cudem udało mu się załatwić wszystko w ośrodku. Przecież nie każdy miał do niego dostęp. Po chwili przestał zaprzątać sobie tym głowę. Bo tak naprawdę teraz było to mało ważne. Najważniejsze było przekonać do tego dziewczynę . A to na pewno nie będzie łatwe.

poniedziałek, 21 maja 2018

7


  W czwartkowy wieczór Luca zaraz po treningu zjawił się w szpitalu u Em. Już nawet nie był zaskoczony widokiem skoczka rozciągniętego na jej łóżku. Z opowieści Lei , wiedział ze spędzają ze sobą dużo czasu. Praktycznie każdą wolną chwilę. Ich wspólna przyjaciółka zapewniała go , że Andreas niezmiernie irytuje Em. I ona wcale nie ma ochoty na jego towarzystwo. Nie zmieniało to jednak faktu , że był o nią zazdrosny. Zresztą kto by nie był. Gdyby przy jego dziewczynie, kręcił się ktoś taki jak Andreas. Chłopak wita się z nim i po chwili opuszcza salę. Luca przyciąga sobie krzesło i zajmuje miejsce obok dziewczyny.
-Możemy pogadać?- na dźwięk jej głosu, Luca podskakuje zaskoczony. Dziewczyna tak rzadko z nim ostatnio rozmawiała, że czasami zastanawiał się czy ona jeszcze potrafi mówić.
-Jasne Em. Coś się stało?
-Luca,  to nie ma sensu- blondynka wpatruje się w niego smutnym wzrokiem.
-Ale co? Nic nie rozumiem Emily.
-Wszystko. Wydaje mi się , że nie powinieneś tutaj więcej przychodzić.
-Em co się dzieje? Co Ci przychodzi do głowy?
-Ostatnio dużo myślałam Luca. I doszłam do wniosku , że powinniśmy dać sobie spokój.
Luca jest tak zaskoczony jej słowami, że przez chwilę wpatruje się w nią w milczeniu. Dopiero po chwili dochodzi do niego sens słów dziewczyny.
-To przez niego tak? Nie chcesz ze mną być przez niego?- Luca nerwowo zaciska pięści wpatrując się w blondynkę. Wiedział, od momentu jak zobaczył go przy niej pierwszy raz , przeczuwał , że tak to się skończy.
-Nie, Luca. Andreas nie ma z tym nic wspólnego. Jak w ogóle mogłeś wpaść na tak niedorzeczny pomysł?
-To dlaczego Em? 
-Bo zasługujesz na kogoś lepszego Luca. Na kogoś z kim możesz pójść na mecz. Na dyskotekę. Na zwykły spacer.
-Ale ja z Tobą chcę chodzić w te miejsca. Nie ma nikogo lepszego- na jego słowa dziewczyna śmieje się smutno.
-To niemożliwe. 
-Kocham Cię, Emily. Czy chodzisz czy nie. Dla mnie to niczego nie zmienia.
-Proszę Cię Luca. Nie utrudniaj tego - w jej oczach szklą się łzy. On sam ma wrażenie , że zaraz się rozpłacze.
-Dajmy sobie trochę czasu. Ale nie kończ tego Em. 
-Przepraszam Luca. Ale jak opadną emocje, sam zdasz sobie sprawę  z tego , że to było najlepsze wyjście.
-Zależy mi na Tobie. I nie zmienisz tego. - Luca podnosi się szybko, znikając za drzwiami.


  Wpatruję się w zamykające się za Lucą drzwi. Od pewnego czasu, męczyła mnie myśl, żeby to w końcu zakończyć. Przecież to nie miało już żadnego sensu. On zasługiwał na kogoś lepszego. Na normalną dziewczynę z którą będzie mógł się spotykać. Wyjść potańczyć czy choćby na zwykły spacer do parku. Po co mu ktoś taki jak ja? Ktoś kto już nigdy nie wstanie z tego pieprzonego wózka.
Mimo , że byłam pewna swojej decyzji. I przemyślałam ją tysiące razy. Z moich oczu zaczynają wypływać łzy. I nie potrafię ich powstrzymać. Nie wiem co mną kieruje, gdy wyjeżdżam na korytarz  i kieruję się wprost do sali Andreasa.  Podnosi się z łóżka gdy tylko mnie widzi.
-Czyżbyś się stęskniła , że sama się u mnie zjawiasz? - jego śmiech milknie w momencie gdy na mnie spogląda- co jest Emily? Coś się stało?
-Rozstałam się z Lucą.
-Zostawił Cię? Co za idiota.
-To ja z nim zerwałam , Andreas.
-Chyba nie rozumiem- patrzy na mnie zamyślony- jeśli Ty z nim zerwałaś, to dlaczego teraz płaczesz?
-Nie wiem. I chyba niepotrzebnie tutaj przyszłam- odwracam się, kierując w stronę wyjścia.
-Przyszłaś to zostań. Widocznie chciałaś pogadać- chwyta mój wózek przyciągając do łóżka- dlaczego z nim zerwałaś? Twój płacz wskazuje na to, że Ci zależy.
-Bo on zasługuje na kogoś lepszego.
-Powiedział Ci tak?- w oczach Andreasa pojawia się złość.
-Nie. To moje zdanie. On powinien mieć normalną dziewczynę.
-A Ty niby jesteś jaka? Nie zauważyłem, żeby Ci czegokolwiek brakowało.
-Nie żartuj sobie ze mnie Andreas.
-To może oświeć mnie czego Ci brakuje- prycha w moim kierunku- oprócz rozumu oczywiście. Bo jego chyba nie masz.
-Ja nie chodzę Andreas. I nigdy nie będę chodzić.
-Naprawdę myślisz , że to koniec świata?- jeśli myślałam , że w jego towarzystwo się uspokoję to chyba się pomyliłam, chcę stąd iść ale nie pozwala mi na to - zdaję sobie sprawę z tego , że nie jest Ci łatwo. Nie mam pojęcia co Ci się stało, ale to musiało być dla Ciebie straszne. Ale zdaj sobie sprawę z tego, że inni mają gorzej.
-Gorzej? Nie wydaje mi się.
-Jak już stąd wyjdziemy. Udowodnię Ci to. Może wtedy coś do Ciebie dotrze. Na razie sama się na to skazujesz , kompletnie odmawiając współpracy przy rehabilitacji.
-Przecież chodzę tam.
-Tylko dlatego , że Cię do tego zmuszam. Jestem pewny , że jak tylko przestanę, nie pojawisz się więcej na ćwiczeniach- wpatruję się w niego z coraz większą wściekłością. Dlatego , że tak dobrze mnie przejrzał- ale wiesz co? Nie pozwolę Ci na to.
-Ciekawe jak to zrobisz- jego zaciętość w tym , żeby mi pomóc jest zadziwiająca.
-Coś wymyślę. A Ty zacznij już myśleć w jaki sposób mi kiedyś podziękujesz . Jak już zaczniesz chodzić- mruży oczy ciągle się złoszcząc.
-Nie muszę myśleć. Bo to się nigdy nie stanie.
-Chcesz się założyć?- wyciąga rękę w moim kierunku , bez zastanowienia podaję mu swoją- tylko bez oszustw. Od jutra przestajesz olewać ćwiczenia. I bierzesz się za nie solidnie. Bo inaczej nasz zakład nie będzie miał sensu.
-Nigdy nie oszukuję- patrzę na wesołe iskierki w jego oczach i już wiem , że dałam się wkręcić jak dziecko. Podszedł mnie w taki sposób , żebym w końcu zaczęła się przykładać do rehabilitacji. Ale jestem pewna , że to ja mam rację. I bez problemu wygram ten zakład.

niedziela, 20 maja 2018

6


   Richard wcale nie był zdziwiony  , że Andreasa nie było w pokoju. Nawet dzień po zabiegu latał po szpitalu szukając sobie towarzystwa. Zresztą Stephan coś tam wspominał, że przed weekendem poznali jakąś Emily czy Emmę. Niezbyt przywiązywał do tego uwagę. Od ponad miesiąca do niczego tak naprawdę nie przywiązywał większej uwagi.
Przed oczami ciągle miał to co wydarzyło się na początku lutego na jednej z ulic Monachium. I ciągle nie mógł sobie wybaczyć , że zostawił tą dziewczynę samą. Bojąc się o własny tyłek i karierę. W ogóle nie mógł sobie wybaczyć , że wsiedli do tego samochodu tej feralnej nocy. Żaden z nich nie powinien prowadzić. Nie , żeby byli pijani . Nic z tych rzeczy. Ale jednak wypili. Do dziś jak zamyka oczy słyszy pisk opon i widzi ją na tej ulicy. Krew spływającą z jej twarzy , zabarwiającą wszystko na około . Śnieg , jej włosy ,ubrania.
Do dziś ma w domu tą jej cholerną torbę o której ciągle mówiła. Podniósł ją wtedy, w drodze do samochodu. Chciał się do niej wrócić , ale kumpel nie pozwolił mu na to. Dlatego wrzucił ją na tylne siedzenie auta. A później zabrał ze sobą do domu. Za każdym razem gdy na nią spoglądał, dopadały go wyrzuty sumienia. Zresztą nie tylko wtedy. On je miał na okrągło. Cokolwiek by nie robił. W każdej pieprzonej sekundzie jego pieprzonego życia od tamtej nocy.
W momencie gdy stanęli w drzwiach szpitalnej sali. Miał ochotę uciec jak najdalej stąd. Jak tamtej nocy. Jak tchórz.

Poznał ją od razu. Przecież miał jej twarz wyrytą na stałe w pamięci. Jej oczy pełne bólu, proszące go żeby został. Przez chwilę miał wrażenie , że ich rozpoznała. A przynajmniej jego. To w końcu on, z ich dwójki tylko do niej podszedł. Ale nie,  zmierzyła ich wszystkich tak samo. I dalej zajęła się piciem kawy.
Patrzył na nią nie potrafiąc oderwać wzroku od jej twarzy. Od blizny na jej policzku. Którą oni jej załatwili. Dopiero po kilku minutach zorientował się , że dziewczyna siedzi na wózku. Przez nich. Przez niego.

W jej torbie znalazł legitymację i sportowe ciuchy. Miała dopiero osiemnaście lat. Coś trenowała. Zapewne wtedy też wracała z meczu. A oni zniszczyli jej życie w kilka sekund. Kilka pieprzonych sekund zabrało jej marzenia. Jej plany, jej zdrowie. Ich pieprzona decyzja , że mogą wracać samochodem. Że nic się nie stanie. Wiedział , że będzie musiał z tym żyć już na zawsze.



Andreas pierwszy raz w życiu nie był zadowolony z widoku swoich kumpli z drużyny. Emily pierwszy raz od tych kilku dni odkąd ją poznał , szczerze się zaśmiała.  Miał wrażenie , że to był  w ogóle jej pierwszy raz odkąd znalazła się w tym szpitalu. A oni nagle wpadli, znów wprowadzając ją w ten dziwny stan zawieszenia. W którym przeważnie się znajdowała.
-Chodźcie może do mnie. Emily ma już mnie pewno dosyć- po jego słowach na twarzy dziewczyny pojawiła się niewyobrażalna ulga.
-Powiedz po prostu,  że chcesz ją mieć tylko dla siebie- zażartował David , powodując tylko parsknięcie u blondynki. Andreas nie miał pojęcia czy był to śmiech czy złość.
-Potrzebujesz pomocy? Czegokolwiek?- nachylił się nad nią , szepcząc wprost do jej ucha. Nie chciał , żeby poczuła się przy całej reszcie niezręcznie czy coś takiego. Pokręciła tylko głową przecząco , a on dodał już głośniej- będę u Ciebie rano. I proszę, nie dyskutuj ze mną.
-Nie mam zamiaru. Bo i tak przyleziesz - po jej słowach cała piątka wybuchnęła śmiechem. Emily posłała im nieśmiały uśmiech i chyba z ulgą przyjęła ich zniknięcie.

-Co jej się stało?- Stephan odzywa się zaraz, jak tylko  rozsiadają się wygodnie w pokoju Andreasa.
-Nie mam pojęcia. Ona prawie nic nie mówi. Nie chcę pytać bo i tak pewno mi nie odpowie- Andreas wpatruje się w okno ciągle myśląc o dziewczynie-  próbowałem wyciągnąć coś od pielęgniarek. Ale nic z tego.
-A te jej koleżanki? Rozmawiałeś z nimi?
-Ta mała Lisa , to jej siostra. Ta druga to chyba najlepsza przyjaciółka. Z tego co wiem , to ona nawet z nimi ledwo gada. Nie miałem okazji z nimi porozmawiać.
-Podoba Ci się, co?
-Ładna jest. Ale to nie o to chodzi. Zresztą ona ma chłopaka- prychnął na myśl o Luce - Po prostu chciałbym jej jakoś pomóc. Ona nawet nie chce chodzić na rehabilitacje. Muszę ją tam ciągnąć siłą. Kompletnie się poddała po tym co się stało. Cokolwiek to było. Boję się , że jak stąd wyjdę zrezygnuje kompletnie.
-Daj spokój. Nie możesz , aż tak się przejmować jakąś całkiem obcą dziewczyną- po słowach Markusa na twarzy Richarda pojawia się wściekłość. Andreas wpatruje się zaskoczony w kumpla. Który bez słowa podnosi się i wychodzi z pokoju.


Nareszcie sama. Z ulgą przyjęłam zamykające się za nimi drzwi. Towarzystwo jednego jeszcze jakoś przeżyję , ale gdybym miała dłużej znosić w jednym pomieszczeniu całą szóstkę chyba bym oszalała. Zabieram ze stolika kubki po kawie i podjeżdżam w kierunku umywalki. Trzask otwieranych drzwi , powoduje ,że obydwa wylatują mi z rąk . Rozbijając się na kawałki i ochlapując wszystko w okół resztkami kawy.
-Po cholerę znowu tu przyszedłeś? - prycham ze złością, nawet się  nie odwracając.
-Nie chciałem Cię wystraszyć- na dźwięk obcego głosu odwracam się gwałtownie. Jeden z nich , nie mam pojęcia który stoi w drzwiach patrząc na mnie nieśmiało.
-Przepraszam. Myślałam , że to znowu Andreas - rozglądam się w poszukiwaniu czegokolwiek czym mogę to posprzątać. Tylko nie mam pojęcia , jakim cudem mam to zrobić.
-Czekaj. Posprzątam- zbliża się do mnie nie spuszczając ze mnie wzroku. Czy oni wszyscy muszą się tak intensywnie wpatrywać w nowo poznane dziewczyny? To trochę krępujące. O ile do wzroku Andreasa zaczęłam się już chcąc nie chcąc przyzwyczajać. To nie mam ochoty przyzwyczajać się do kolejnego.
-Po co właściwie wróciłeś?- odzywam się , obserwując jak zbiera kawałki porcelany.
-Po co wróciłem?- podnosi głowę i patrzy na mnie nic nie rozumiejącym wzrokiem.
-No po co tutaj przeszedłeś kolejny raz?  Też zmęczyło Cię towarzystwo Andreasa?- uśmiecham się w jego kierunku. Śmieje się cicho, kończąc sprzątać.
-Po tylu latach już się do niego przyzwyczaiłem. Wydawało mi się , że zostawiłem tutaj telefon.
-Telefon? Nie zauważyłam. Ale sprawdź.
-Widocznie wypadł mi w samochodzie- rozgląda się po pokoju. A ja mam wrażenie , że wcale niczego nie szuka. Tylko po jaką cholerę tutaj wrócił. Siada na brzegu łóżka nie spuszczając ze mnie wzroku.
-Coś jeszcze ? - zawsze myślałam , że szpitalna sala to miejsce gdzie można odpocząć w spokoju. A jednak nie. Drzwi mojej prawie się nie zamykają. A moje łóżko to chyba ławka na dworcu centralnym. Każdy mi na nie wchodzi.
-Nie nic, po prostu...- przerywa na chwilę, spuszczając wzrok.
-Tylko nie mów mi , że zamierzasz też uprzykrzać mi życie jak Twój kumpel- prycham , czy wszyscy skoczkowie są jacyś inni czy jak? Za niedługo cała niemiecka kadra rozbije sobie obóz przy moim łóżku.
-Miło było Cię poznać- wstaje jednak szybko i znika za drzwiami sali. A ja mam nadzieję , że żaden z nich nie będzie tutaj już niczego szukał.








środa, 16 maja 2018

5


 Dopiero w niedzielny poranek zdaję sobie sprawę z tego , że wczoraj nikt mnie nie odwiedził. Może w końcu zrezygnowali i będę miała trochę spokoju. Czas w towarzystwie Andreasa zleciał mi niespodziewanie szybko. Co nie zmieniało faktu , że nadal cholernie mnie irytował i jego towarzystwo było dla mnie złem koniecznym. Do tego ciągle zastanawiałam się dlaczego to robił. Przecież byłam dla niego zupełnie obcą osobą. A on zachowywał się tak jakby znał mnie od zawsze. Czy naprawdę aż tak mu się nudziło? To chyba było jedyne logiczne wytłumaczenia, jego ciągłej obecności przy mnie. Innej nie brałam nawet pod uwagę. W końcu byłam tylko dziewczyną na wózku. Nikim więcej.

  Kolejne godziny mijają prawie tak samo jak dzień poprzedni. Mimo moich protestów Andreas zabiera mnie na rehabilitację. I niewzruszony czeka na korytarzu na jej zakończenie.
Po południu , pojawia się Lisa z mamą. Opowiadają o tym co wydarzyło się przez ostatnie godziny. Wiem , że moja mama pracuje teraz dwa razy więcej niż wcześniej. Żeby zarobić jak najwięcej na moją rehabilitację gdy już stąd wyjdę. A zapewne w najbliższych dniach to nastąpi. Nie mają po co już mnie tu trzymać. I na rehabilitację będę mogła dojeżdżać z domu. Choć wcale nie mam zamiaru. I nikt mnie już do tego nie będzie zmuszał.
-Lea mówiła , że wczoraj miło spędziłaś dzień- chichot mojej młodszej siostry przerywa moje myśli.
-Lea? Nie było jej tutaj.
-Była, była. Tylko jej nie zauważyłaś. Miałaś inne towarzystwo i nie chciała Wam przeszkadzać-  jakby na jej słowa Andreas wsuwa się do pokoju, witając się z moją rozanieloną siostrą i mamą.
-Przepraszam myślałem , że jesteś sama i chciałem Cię porwać do siebie - uśmiecha się powodując kolejny dziwny atak u Lisy.
-Tylko nie mów , że dziś kolejne zawody- przewracam oczami.
-Dokładnie. Ale jeśli masz gości...
-My właśnie wychodzimy - Lisa przerywa mu w połowie zdania ciągnąc mamę za sobą- wpadnę do Ciebie jutro.
-O widzisz. Ja jutro mam zabieg, więc będziesz musiała się obejść beze mnie.
-Nawet nie wiesz jaka będę szczęśliwa- prycham w jego kierunku.
-Emily! - moja mama podnosi głos po moich słowach.
-Niech się pani nie martwi. Zdążyłem się już przyzwyczaić - wybucha tylko śmiechem i zabiera mnie ze sobą. Jestem pewna, że moja młodsza siostra oddałaby teraz wszystko żeby być na moim miejscu.



Było wtorkowe popołudnie, Andreas pomału podniósł się z łóżka z zamiarem pójścia do Emily. To , że nie zjawiła się u niego wczoraj po zabiegu to zrozumiałe. Nawet się tego nie spodziewał. Przecież ledwo go tolerowała.
 Ale to , że ani wczoraj , ani dzisiaj nie pokazała się na rehabilitacji było przegięciem. Gdy tylko dowiedział się o tym od młodej pielęgniarki , miał ochotę iść do niej i porządnie nią potrząsnąć. Co ona sobie myślała ? Przecież musiała tam chodzić. Czy naprawdę trzeba ją pilnować jak dzieciaka? Nie miał pojęcia dlaczego tak bardzo przejął się jej stanem. Przecież w ogóle jej nie znał. I nadal nie miał pojęcia co jej się  stało. Coś jednak od samego początku go do niej przyciągało. Aż bał się co będzie, gdy jedno z nich opuści mury tego szpitala. Był pewny , że wtedy już nikt , ani nic nie zmusi jej do ćwiczeń. Musiał temu zapobiec. Nie wiedział jak , ale on już coś wymyśli.

-Nie powinieneś leżeć?- Emily siedzi na wózku i na moment podnosi głowę gdy do niej podchodzi.
-A Ty nie powinnaś być dzisiaj i wczoraj na rehabilitacji?- jest na nią wściekły. Nie ma pojęcia dlaczego. To w sumie nie powinno go obchodzić. Ale obchodzi.
-Nie odpowiada się pytaniem na pytanie- prycha tylko.
-Nie, nie powinienem leżeć . Pozwolono mi wstać na chwilę.
-A Ty od razu postanowiłeś przyjść tutaj- kręci głową.
-Teraz Ty. Dlaczego nie pojawiłaś się na ćwiczeniach?
-Nie miałam ochoty. Wystarczy?
-Nie. Nie wystarczy - podnosi głos- jesteś nieodpowiedzialna . Zachowujesz się jak rozkapryszone dziecko.
-Skończyłeś?- blondynka przewraca oczami , doprowadzając go do jeszcze większej wściekłości.
-Nie , nie skończyłem- syczy przez zaciśnięte zęby.
-To wyjdź. Wróć jak skończysz- patrzy mu prosto w oczy ze złością.
-Nie mogę tyle chodzić.
-To po cholerę w ogóle tu przylazłeś?
-Na kawę- uśmiecha się w końcu w jej stronę.
-Ciekawe kto ją zrobi , podobno nie możesz tyle chodzić.
-A Ty co? Ręce masz chyba sprawne? - w oczach dziewczyny po jego słowach pojawia się jeszcze większa złość, Andreas ciągnie jednak niewzruszony- Zrobisz ją w końcu czy nie?
Blondynka prycha , ale posłusznie ściąga z szafki dwa kubki i nastawia wodę w czajniku elektrycznym.  Andreas  nie spuszcza z niej wzroku. Wciąż zastanawia się co jej się stało. Musi za wszelką cenę się tego dowiedzieć. Dlaczego wylądowała w szpitalu? Kto doprowadził ją do takiego stanu? Nie zdaje sobie w ogóle sprawy z tego , że jest to ktoś kogo w życiu by o to nie podejrzewał. I ,że jak już pozna prawdę, nie będzie miał pojęcia co z nią zrobić.


Czuję jego wzrok na sobie, gdy szykuję tę cholerną kawę. Jego bezczelność przechodzi już wszelkie granice. Włazi tu kiedy chce , jakby był u siebie i jeszcze na mnie wrzeszczy. Co on sobie wyobraża. Zalewam kawę wrzątkiem i w szpitalnej sali rozchodzi się jej przyjemny aromat.
Zabieram ostrożnie jeden kubek i podjeżdżam do niego.
-Czekaj, pójdę po drugą- jego twarz rozjaśnia uśmiech i podnosi się powoli.
-Siedź. Im mniej będziesz nadwyrężał tą nogę , tym szybciej stąd wyjdziesz i będę mieć w końcu święty spokój - po moich słowach wybucha śmiechem.
-Chcesz się położyć? - pyta tylko gdy stawiam na małym stoliku drugą kawę.
-Dosyć mam już leżenia.
-Bo ja chyba nie powinienem siedzieć tak długo w drugi dzień po zabiegu- na początku nie bardzo wiem o co chodzi. Już po chwili patrzę ze zdumieniem jak ładuje mi się na łóżko , rozciągając się wygodnie. Jestem tak zaskoczona jego ruchem , że pierwszy raz od momentu wypadku wybucham głośnym śmiechem.
-Ty jesteś po prostu ... - przerywam , nie potrafiąc znaleźć słów na określenie go.
-Brakuje Ci słów , żeby określić moją wspaniałą osobę.
-Nie , po prostu nie chciałam , żebyś poczuł się zbyt urażony tym co chcę powiedzieć- rzucam , nie potrafiąc przestać się śmiać.
-Gdybyś jednak miała ochotę się położyć nie krępuj się. Zmieścimy się tutaj oboje- jego wesoły chichot przerywa skrzypnięcie drzwi i ku mojemu przerażeniu do pokoju wpada piątka facetów.
-A nie mówiłem , że nuda Ci tutaj nie grozi- chłopak widziany kilka dni temu z Andreasem podchodzi do nas ze śmiechem razem z całą resztą- Emily, dobrze pamiętam? Nie masz go jeszcze dosyć?
-Miałam go dosyć już w pierwszym dniu- parskam śmiechem kolejny już raz tego dnia- tylko on nic sobie z tego nie robi.
-Przedstawię Ci może resztę, bo Andreas chyba pierwszy raz w życiu nie ma ochoty z nami rozmawiać - faktycznie Andreas umilkł wraz z pojawieniem się kolegów, jakby niezbyt zadowolony z ich odwiedzin- Karl, David,Richard i Markus.
Spoglądam na wszystkich mierząc ich wzrokiem. Nie staram się nawet zapamiętać ich imion. Zapewne zaraz zabiorą stąd kumpla i znikną z mojego pola widzenia na zawsze.

wtorek, 15 maja 2018

4


 Nie mam pojęcia po co on się tutaj przywlókł . Zawarł jakiś układ z dziewczynami czy jak? Wpatruję się w telefon kompletnie go ignorując. Nerwowo odliczam minuty , aż sobie pójdzie. Ale jemu się chyba w ogóle nie spieszy. Widzę kątem oka , że ciągle tutaj jest i do tego nie spuszcza ze mnie wzroku.
-Zbieraj się. Idziemy- odzywa się po dłuższej chwili, która wydaje mi się wiecznością.
-Jakbyś nie zauważył, nie chodzę i nigdzie się nie wybieram- unoszę wzrok w jego kierunku. Ciągle się uśmiecha, wlepiając we mnie oczy. Co doprowadza mnie po prostu do szału.
-A właśnie , że wybierasz- podnosi się szybko przyciągając wózek do mojego łóżka.
-Ciekawe jak mnie zmusisz.
-Nie zamierzam Cię zmuszać- śmieje się lekko. I zanim zdążam zaprotestować , bierze mnie na ręce i sadza na wózku.
-Odbiło Ci? Co Ty sobie myślisz?
-Myślę , że za kilka minut zaczyna się Twoja rehabilitacja- uśmiech nie schodzi mu z twarzy. Czym wprawia mnie w jeszcze większą wściekłość.
-Nie pójdę tam.
-Masz rację, nie pójdziesz. Ja osobiście Cię tam zawiozę- kładzie mi na kolanach swoje kule i nie wzruszony pcha wózek. Ciekawe co mu się właściwie stało. I jak długo zamierza uprzykrzać mi tutaj życie.


 Kolejną godzinę spędzam na jakichś nic nie wnoszących ćwiczeniach . Do których nawet się nie przykładam. Po co? One i tak niczego nie zmienią. Z ulgą spoglądam na przesuwające się wskazówki wielkiego zegara wiszącego na ścianie. Czekając , aż w końcu będę mogła stąd wyjść.
Oddycham z ulgą gdy mija godzina i wyjeżdżam z sali. Zanim znów pojawi się tutaj któraś z dziewczyn. Będę mogła spędzić trochę czasu w ciszy i spokoju.
Mój wzrok niestety od razu pada na siedzącego na korytarzu chłopaka. To już zaczyna być irytujące. Czy on nie potrafi w jakiś inny sposób zabijać swojej nudy.
-Nie, nie mam co robić- uprzedza moje pytanie ze śmiechem.
-Kumpli jakichś nie masz , żeby mogli Cię odwiedzić?
-Dziś piątek, pojechali na zawody. Wpadną po weekendzie. I wszyscy chętnie dotrzymamy Ci towarzystwa.
-Teraz to już chyba sobie żartujesz?- przecież ja ledwo znoszę jego.  A on mi chce jeszcze swoich kolegów sprowadzić? Prędzej stąd zwieję , niż się na to zgodzę.


 Sobotni poranek wygląda tak samo. Ledwo doprowadzam się do porządku. On już stoi w drzwiach. Uśmiecha się tak jakby był tutaj mile widziany. Jakby w ogóle nie zauważał tego , że nie mam ochoty przebywać w jego towarzystwie.
-Gotowa?
-Nie!!! - mój podniesiony głos słychać chyba na końcu korytarza.
-I po co od razu wrzeszczysz ?
-Może dlatego , że mnie po prostu irytujesz?
-Po kilku dniach się przyzwyczaisz.
-Ty naprawdę się nudzisz- kręcę głową. Dobrze , że siedzę już na wózku, bo nie chciałabym kolejny raz wylądować na jego rękach.
-A popołudniu idziemy do mnie- to już chyba lekka przesada- gdybyś chciała znaleźć jakąś wymówkę, nie wysilaj się. I tak  po Ciebie przyjdę.


  Późnym popołudniem zjawia się tak jak powiedział w drzwiach mojej sali. Moje protesty na nic chyba się nie zdają więc , od razu ruszam w jego stronę. Chłopak najwyraźniej obrał sobie za cel , dotrzymania mi towarzystwa za wszelką cenę.
Prowadzi mnie do pokoju oddalonego o kilka metrów od mojego. Rozsiada się wygodnie na łóżku i załącza telewizor umieszczony na przeciwległej ścianie.
-Naprawdę muszę dotrzymywać Ci towarzystwa w oglądaniu telewizji?
-I tak się nudzisz- parska śmiechem.
-Może lubię się nudzić. Nie pomyślałeś o tym?
-A ja nie lubię sam oglądać zawodów. Zresztą rzadko je oglądam. Przeważnie w nich uczestniczę- uśmiecha się w moim kierunku - napijesz się czegoś?
-Może kawy- odpowiadam w końcu zrezygnowana. Chłopak wstaje z łóżka i już po chwili  w szpitalnej sali roznosi się zapach świeżo zaparzonego napoju.

  W zupełnej ciszy wpatrujemy się oboje w rozpoczynający się konkurs. Nie mam zbyt wielkiego pojęcia o co w tym wszystkim chodzi. Choć nie jest to chyba zbyt skomplikowane. Wystarczy skoczyć jak najdalej. I tyle. Mało mnie to interesuje dlatego bardziej skupiam się na kubku kawy niż na ekranie.
-Co Ci się właściwie stało?- nie wiem czemu zaczyna denerwować mnie cisza panująca między nami. Przecież ostatnio z nikim nie gadam.
-Pierwsza zaczęłaś rozmowę. Powiem Ci , że jestem w niezłym szoku- trąca mnie łokciem ze śmiechem.
-Jak chcesz, mogę nadal nic nie mówić .
-Na ostatnich zawodach chyba chciałem zbyt dużo- odzywa się smutno patrząc w ekran - i przywaliłem o zeskok. Zerwałem wiązadło w kolanie.
-I co teraz?- podnoszę na niego wzrok. Upadek przy prędkości jaką widzę na ekranie, pewno do najprzyjemniejszych nie należał.
-W poniedziałek czeka mnie zabieg. Więc będziesz miała dzień spokoju- parska śmiechem- a potem kilka miesięcy rehabilitacji.
-To chyba dobrze , że kończy się zima? Nie stracisz zbyt dużo zawodów. Do kolejnej będziesz już sprawny.
-Mam nadzieję , że do lipca.
-W lato też skaczecie?- patrzę na niego zdziwiona- śnieg w lodówkach trzymacie czy jak?
-Tak i rozsypujemy przed każdym skokiem - zaczyna chichotać.
-Bardzo zabawne , naprawdę- przez chwilę patrzę na niego jak zwija się ze śmiechu i sama mam ochotę chichotać razem z nim.


Lea stanęła w drzwiach szpitalnej sali rozglądając się w okół. Ale jej najlepszej przyjaciółki nigdzie nie było. Jej telefon leżał na poduszce więc nie było sensu dzwonić. Usiadła więc na łóżku z zamiarem poczekania na nią. Może jest w łazience lub zabrali ją na jakieś badania. Choć to drugie w sobotni wieczór było chyba mało prawdopodobne. Nie sądziła też, żeby wyszła gdzieś z Lucą lub siostrą bo nikt z nich nie poinformował jej , że się tutaj wybierają.
Wyciągnęła telefon i zaczęła przesuwać palcem po ekranie przeglądając kolejne media społecznościowe. Gdy po dłuższej chwili Emily nadal się nie pojawiła. Ogarnął ją niepokój. Gdzie do cholery mogła zniknąć?
 Od tego nieszczęsnego lutowego dnia ich kontakt był znacznie gorszy niż kiedyś. Ona nadal traktowała ją jak siostrę. Niestety Em , z dnia na dzień coraz bardziej zamykała się w sobie. I rzadko miała ochotę z nią rozmawiać. Nie miała pojęcia czy kiedykolwiek to się zmieni.
 W sumie nawet ją rozumiała. Sama chyba by się załamała po czymś takim. Straciła największą szansę swojego życia , w momencie gdy dopiero ją dostała. Cieszyły się tym razem tylko przez kilka godzin. A miały cieszyć się całe życie.
 Skrzypienie drzwi wyrywa ją z zamyślenia. Nareszcie. Podnosi głowę , niestety zamiast blondynki w drzwiach pojawia się młoda pielęgniarka.
-Czekasz na Emily?- uśmiecha się do niej dziewczyna , chyba tylko kilka lat starsza od nich- to chyba się nie doczekasz.
-Jak to?- w głowie Lei pojawia się strach. Ostatnio ciągle zamartwiała się , że Em wpadnie coś głupiego do głowy  - coś jej się stało?
-Nic z tych rzeczy. Wydaje mi się nawet , że czuje się troszkę lepiej- wybucha śmiechem -  chodź, zaprowadzę Cię.
Lea podnosi się trochę uspokojona jej słowami. Ciągle jednak zastanawiając się gdzie może być Em.
Po chwili stają pod drzwiami innej sali. I otwiera oczy ze zdumienia. Wpatrując się w delikatny uśmiech na twarzy swojej przyjaciółki. Chyba pierwszy od tamtej pieprzonej nocy.
-Kolega od wczoraj prawie ciągle jej towarzyszy. I chyba dobrze na nią wpływa- mruga jeszcze do niej dziewczyna i odchodzi do swoich zajęć. Lea stoi jeszcze chwilę w drzwiach, niepewna czy wejść dalej. Po chwili jednak rezygnuje i odwraca się do wyjścia. Może Em właśnie teraz jest potrzebny ktoś taki. Ktoś kto nie przypomina jej ciągle o tym co się stało.










niedziela, 13 maja 2018

3


 Jak na połowę marca pogoda jest cudowna. Nie ma śladu po śniegu i mrozach które były jeszcze miesiąc temu. Słońce przygrzewa dosyć mocno jak na tą porę roku, poprawiając trochę mój beznadziejny nastrój. Dziewczyny prowadzą mnie w kierunku rzędu ławek , z których większość jest już zajęta. Tak naprawdę wszystkie oprócz jednej. Zbliżamy się do niej , równocześnie z dwójką chłopaków z drugiej strony. Lisa z Leą zajmują miejsce w tym samym momencie co jeden z nich. Drugi opiera się o kulach i mierzy mnie wzrokiem.
-Byłyśmy tutaj pierwsze- patrzę mu odważnie prosto w oczy. Muszę mocno zadzierać głowę bo jest cholernie wysoki. A moja siedząca pozycja nie ułatwia mi sytuacji.
-Em - Lisa szarpie rękaw mojej kurtki.
-No co? -  spoglądam zaskoczona na jej maślany wzrok i zastanawiam się kim on jest. Na jakiegoś chłopaka z jej szkoły w którym może się podkochiwać mi nie wygląda. Musiałby kiblować kilka lat. Jest trochę starszy ode mnie. Chłopak wybucha śmiechem.
-Em? Emily czy Emma?
Nie odpowiadam. Ledwo mam ochotę rozmawiać z moją siostrą i najlepszą przyjaciółką. A co dopiero z jakimś nieznanym mi facetem.
-Emily- odzywa się cicho Lisa , a ja piorunuję ją wzrokiem.
-A Wy?- zwraca się do niej z uśmiechem. Mam wrażenie ,że Lisa zaraz zemdleje. Jeszcze tego mi brakowało.
-Lisa, a to Lea .
-Andreas , a to Stephan - chłopak przedstawia siebie i swojego kumpla, nie spuszczając ze mnie wzroku.
-Wiem - Lisa wybucha śmiechem, a ja kolejny raz gromię ją wzrokiem.
-Wiesz? Znasz ich? Nie sądzisz , że są dla Ciebie trochę za starzy- na moje słowa, razem z Lisą wybuchają śmiechem , a ja już kompletnie nie wiem co się dzieje.
-Dla niektórych istnieje też coś innego niż piłka ręczna- odzywa się moja siostra.
-Grasz w ręczną? -po słowach Andreasa zapada nagła cisza.
-A myślisz , że ktoś kto nie może chodzić może grać w ręczną?- wybucham złością w stronę nic nie rozumiejącego chłopaka- chcę wracać.
Obie podnoszą się i wracamy w milczeniu w kierunku budynku szpitala. Chyba trochę przesadziłam. Przecież on nie miał nic złego na myśli. Skąd mógł wiedzieć o tym co mi jest.
-Poczekaj - dogania nas z kumplem po chwili. Co chyba też nie było łatwe, zważając że chodzi o kulach-  przepraszam. Nie miałem pojęcia.
-Jasne . Nic się nie stało- podnoszę głowę spoglądając na niego- też przepraszam. Chyba niepotrzebnie się uniosłam.
-To ja się będę zbierał. Widzę , że nuda już Ci raczej nie grozi- odzywa się ten drugi , Stephan czy jak mu tam.
-Pozdrów chłopaków. I powodzenia na zawodach.
-Wpadniemy z resztą po weekendzie. I miło było Was poznać- zwraca się w naszym kierunku, powodując kolejny atak duszności u mojej siostry. Nieźle. Teraz to Lisa będzie tutaj siedzieć na okrągło. Wyczekując jakichś tajemniczych gości u niego.
-My też będziemy powoli uciekać - odzywa się Lea- zaraz powinien być Luca.
-Jasne. Naprawdę nie musicie przychodzić tutaj na okrągło- przewracam oczami. Ich obecność, często bardziej mnie drażni niż pomaga. Czasem nie mam siły na nich patrzeć. Na ich szczęście , na to , że mają jakieś życie za murami tego pieprzonego szpitala. Na to , że potrafią chodzić.
-Odprowadzimy Cię - Lisa jak zawsze udaje, że nie dostrzega mojego rozdrażnienia.
-Dam sobie radę- dlaczego one nie potrafią zrozumieć , że chcę być po prostu sama.
-Ale...
-Chętnie zrobię to za Was- na twarzy chłopaka pojawia się uśmiech, Lisa zamiera w pół słowa- nie martw się, zaopiekuję się Waszą przyjaciółką.
Lisa uśmiecha się nieśmiało, chyba ślepo wierząc chłopakowi. Kim on do cholery jest, że wzbudza tak dziwne zachowanie u mojej siostry. Całują mnie w policzek i obie znikają za szpitalną bramą.

-Trzymaj- Andreas kładzie na moich kolanach kule, opierając się na wózku.
-Naprawdę dam sobie radę.
-W to nie wątpię . Które piętro?
-Trzecie- odpowiadam zrezygnowana.
-Popatrz ja też- wybucha śmiechem. W milczeniu zbliżamy się do mojego pokoju. Oddycham z ulgą znajdując się w środku. W końcu przez moment zostanę sama.
-Dziękuję.
-Nie ma za co- kolejny uśmiech pojawia się na jego twarzy i rozsiada się na moim łóżku.
-Możesz już iść.
-Obiecałem , że się Tobą zajmę . Poczekam więc na Twojego gościa- nie, to chyba jakiś chory żart. Czy ktoś może go stąd wyrzucić? Nie mam ochoty siedzieć w tym małym pomieszczeniu , z facetem którego nie znam. I nawet nie mam ochoty poznawać.



Luca powoli zbliżał się do budynku szpitala. Ostatnio pojawiał się tutaj coraz rzadziej. I to nie dlatego , że mniej mu zależało na Emily. To chyba jej zaczęło zależeć mniej. Dziewczyna rzadko miała ochotę z nim rozmawiać. Siedzieli razem w milczeniu wpatrując się w te cholerne ściany szpitalnej sali. Od tamtej koszmarnej nocy, nie potrafił do niej trafić. Chciał być z nią i ją wspierać. Ale ona po prostu nie pozwalała mu na to. Nie dawała się do siebie nawet zbliżyć. Nie miał pojęcia, czy pocieszającym mógł być fakt, że Leę i Lisę traktowała niemal tak samo.
Do tego wciąż obwiniał siebie, o to co stało się tamtej nocy. Przecież to on namówił ją na wyjście. Mimo , że w ogóle nie miała na to ochoty. A potem zostawił ją samą. W środku nocy. Bo uwierzył, że ma do domu parę kroków i nic jej się nie stanie. Teraz wiedział , że to była najgorsza decyzja z możliwych. Która prawie kosztowała ją życie.
Wciąż nie może uwierzyć, w to co się stało. W to , że  mógł temu wszystkiemu zapobiec. Gdyby tylko nie pozwolił się wepchnąć do tej taksówki.
Wciąż zamyślony staje w drzwiach jej sali. Na początku ma wrażenie , że wszedł gdzieś indziej. Na jej łóżku siedzi , a może prawie leży , jakiś chłopak. Dopiero po chwili rozpoznaje w nim ulubieńca damskiej części kibiców skoków narciarskich . Em siedzi na wózku . I w milczeniu mierzą się wzrokiem. Na jego twarzy błąka się uśmiech.
-Nie przeszkadzam? - podchodzi do nich nie zauważony , składając na jej ustach krótki pocałunek.
-Nie , skąd. Kolega właśnie wychodzi- ton dziewczyny nie należy do przyjemnych. Nie ma pojęcia czy z powodu jej gościa. Czy dlatego , że w czymś im przeszkodził.
-Teraz mogę już iść- wybucha śmiechem skoczek i zwraca się do Em-  widzimy się rano.
Zabiera kule i utykając znika za drzwiami pokoju. Dziewczyna przewraca oczami po jego słowach. Luca oddycha z ulgą. To chyba znaczy, że go nie polubiła.
-Chciałabym się położyć- rzuca tylko. Luca delikatnie bierze ją na ręce i kładzie na łóżku. Jest lekka jak piórko. Musi porozmawiać z Lisą, czy ona w ogóle tutaj coś je. Poprawia jej poduszkę i siada obok. Chwyta jej dłoń. Z nadzieją , że nie zabierze jej zbyt prędko. Ku jego zaskoczeniu, patrzy na niego przez chwilę i odzywa się kolejny raz.
-Znasz go? Kim on jest?
-Naprawdę nie wiesz?
-Nie pytałabym gdybym wiedziała- prycha, po chwili jednak zmienia ton- Lisa prawie zemdlała na jego widok. Poczułam się przez chwilę jak jakaś kompletna ignorantka.
Luca patrzy na nią zdziwiony. Nie pamięta kiedy ostatnio wypowiedziała tyle słów naraz.
-Wielka nadzieja niemieckich skoków. Obiekt westchnień większości nastolatek w Niemczech i nie tylko.
Em tylko prycha po jego słowach. Co Luca przyjmuje kolejnym westchnieniem ulgi. Dziewczyna przymyka oczy. Wpatruje się w nią bez słowa przez następne godziny. Po czym całuje ją lekko i wychodzi z sali.


Andreas stanął w drzwiach sali wczoraj poznanej dziewczyny. Odwróciła głowę w jego kierunku i za chwilę znów zapatrzyła się pustym wzrokiem w okno. Nie miał pojęcia dlaczego zdecydował się dotrzymywać jej towarzystwa. Może dlatego , że jako jedna z nielicznych nie miała pojęcia kim jest. Nie wzdychała na jego widok i nie walczyła o jego zainteresowanie. Wręcz przeciwnie, wydawało mu się , że to jemu bardziej zależy na jej towarzystwie. Ona chyba traktowała go jak zło konieczne. Nie zwracając na niego większej uwagi.  Nie wzruszony jej brakiem zainteresowania przyciągnął sobie krzesło do jej łóżka i rozsiadł się wygodnie.
-Nie masz co robić? - aż drgnął na dźwięk jej głosu.
-Przecież mówiłem , że będę rano.
-Nie mam pojęcia po co - prychnęła tylko i przymknęła oczy.
-Podobno dziś zaczynasz rehabilitację - rzucił , żeby podtrzymać tą słabą wymianę zdań. Przed przyjściem tutaj korzystając z tego kim jest . Próbował dowiedzieć się czegokolwiek na jej temat. Zbyt dużo informacji jednak nie wyciągnął . Oprócz tej , że ma przypomnieć Emily o rehabilitacji, rozpoczynającej się za godzinę.
-Nic mi na ten temat nie wiadomo. A nawet jeśli , to nigdzie się nie wybieram.
-Przecież to konieczne.
-A po co? - jej ton głosu jest coraz bardziej nieprzyjemny- to i tak niczego nie zmieni.
-Nie możesz myśleć w ten sposób.
-Wybacz, ale to chyba nie Twoja sprawa.
-Moja czy nie. Nie powinnaś się poddawać.
-Możesz znaleźć sobie inne zajęcie? Naprawdę nie szukam towarzystwa.
-Ale ja szukam - parsknął śmiechem- i widzisz padło na Ciebie.
Emily fuknęła tylko w jego kierunku i zabrała się za przeglądanie telefonu. Andreas wpatrywał się w nią przez kolejne minuty . Blond włosy układały się w fale i opadały jej na ramiona. Niebieskie oczy otoczone były długimi rzęsami. Całkiem ładna. Prawy policzek przecinała blizna. Zapewne okropna pamiątka tego co jej się stało. To też go interesowało. Niestety była tak negatywnie do niego nastawiona, że bał się nawet zapytać. I tak pewno nie uzyskałby odpowiedzi.

czwartek, 10 maja 2018

2


 Trzask zamykanych drzwi samochodu. Skrzypienie śniegu pod czyimiś stopami. Czyjś głos każący wezwać komuś karetkę. Czyjeś ręce dotykające mojej twarzy.
-Otwórz oczy. Nie zasypiaj- o czym on mówi? Przecież  nie zasypiam. Jestem na dworze. Wracam z imprezy. Świętowaliśmy nasz sukces.
-Moja torba- odzywam się cicho. Gdzie ona jest? Miałam ją przecież przy sobie. Mam tam wszystko potrzebne na trening. Nie mogę jej tutaj zostawić. Nie stać mnie na nowe rzeczy. Próbuję się podnieść. Ból jest nie do zniesienia.
-Nie ruszaj się.
-Muszę znaleźć moją torbę - wiem jak absurdalnie musi to brzmieć w tej chwili. Ale nic więcej się teraz dla mnie nie liczy.
-Poszukam jej- odzywa się ktoś spokojnie, po chwili zwraca się do kogoś innego podnosząc głos- możesz poszukać tej cholernej torby.
-Musimy jechać- inny głos. Nieprzyjemny.  Bardziej zdenerwowany.
-Przecież nie zostawimy  jej tutaj.
-Musimy jechać. Zaraz będzie  karetka.
-Nie możemy.
-Nie mamy wyjścia , do cholery - ktoś jest coraz bardziej wkurzony.
-Ale..
-Rusz się .Wiesz , że żaden z nas nie powinien prowadzić- z oddali słyszę dźwięk ambulansu- popieprzyło Cię? Chcesz żebyśmy w jednej chwili stracili wszystko?
-Nie zostawiaj mnie samej. Proszę - ledwo słyszalny szept wydobywa się z moich ust. Nie chcę być tutaj sama. Boję się. Tak strasznie się boję.
-Przepraszam- jedno słowo. Tak naprawdę chyba nic nie warte w tej chwili.
Odchodzą obydwoje. Kolejny trzask zamykanych drzwi samochodu. Odjeżdżają zostawiając mnie samą. Jest mi zimno. Cholernie zimno. Nie mam siły dłużej walczyć z zamykającymi się powiekami. Zamknę je tylko na chwilę. Na sekundę. Muszę odpocząć.



Budzę się wsłuchując się w monotonny dźwięk wydobywający się z tych dziwnych rzeczy stojących przy moim łóżku.
-Córeczko, obudziłaś się  - mama? Skąd ona się tutaj wzięła? I co ja tutaj robię? Staram sobie przypomnieć ostatnie wydarzenia. Mecz. Sukces , mój i Lei. Kolacja. Powrót do domu. Wiadomość od Luci. Pisk opon. Ból. Ciemność. Przymykam z powrotem oczy.
-Gdzie ja jestem?- z moim ust wydobywa się jakiś ochrypły dźwięk.
-W szpitalu, Emily. Miałaś wypadek.
Próbuję się podnieść . Nie potrafię. Próbuję spojrzeć w dół. Co też zbytnio mi nie wychodzi. Na szyi mam założone coś, co chyba nazywa się kołnierzem ortopedycznym. Prawa ręka znajduje się w gipsie. Unoszę pomału lewą dotykając swojej twarzy. Czuję pod palcami opatrunek zakrywający jej prawą część .
-Jak długo tu jestem?
-Kilka dni. Miałaś operację- operację? Czego? Przecież nic wielkiego mi nie jest. Nie może być.
-Muszę stąd wyjść. Mam treningi.
-Nie myśl teraz o tym - z oczu mamy spływają łzy. No tak, ale ze mnie idiotka. Przecież chyba mam złamaną rękę. Ot tak, nie wsadzili by mi jej do gipsu. Do sali wsuwa się Lisa. Zaraz za nią pojawia się jakiś facet w białym kitlu.
-Za ile mi to ściągną? Muszę trenować- odzywam się w jego kierunku. Jego spojrzenie pada na moją mamę. Ta kręci głową przecząco. Lisa ociera łzy z twarzy. Co jest do cholery? Wiem ,że złamana ręka jest trochę przerąbana w moim wypadku. Ale chyba pozbędę się szybko tego gipsu. Nie muszą płakać z tego powodu. Zbiorę się w garść i szybko to nadrobię.
-Cztery tygodnie- długo. Ale dam radę Nie poddam się tak łatwo. Nie po to pracowałam ciężko na swój sukces ,żeby złamana ręka mi w nim przeszkodziła.
-Nie płacz, mamuś. To tylko ręka. Zrośnie się i będzie jak nowa- no tak to wszystko musiało jej przypomnieć o ojcu. Dlatego jest taka załamana - nic więcej mnie nie boli. Będzie dobrze.
No właśnie. Nic więcej mnie nie boli. A chyba powinno. Przecież nieźle rąbnęłam na tej ulicy. I wyszłam z tego tylko ze złamaną ręką. Tylko dlaczego nie mogę wstać. I mam to dziwne coś na szyi.
-Emily, musimy teraz coś sprawdzić- lekarz podchodzi do mnie, zsuwając ze mnie kołdrę.Dopiero teraz zauważam gips na prawej łydce. Cholera. To już trochę gorzej.  Widzę ,że dotyka czymś moich nóg. Tylko ja niczego nie czuję. Dlaczego do cholery niczego nie czuję.
Jedno spojrzenie w kierunku mojej mamy i siostry uświadamia mi co jest grane. Tylko ,że ja się nie zgadzam. To niesprawiedliwe. Z moich ust wydobywa się rozdzierający płacz. To nie może być prawda. Ja muszę grać. Lisa przytula mnie do siebie.  Jej łzy mieszają się z moimi. Wpadam w coraz większą histerię. Dopiero delikatne ukłucie w ramię sprawia, że odpływam gdzieś daleko.


Kolejne dni mijają zlewając się w jedno. Przy moim łóżku na przemian widzę mamę, Lisę lub Leę. Często pojawia się Luca i Elias. Nie mam pojęcia po co . I tak prawie z nimi nie rozmawiam. Nie mam ochoty. Nie mam o czym. Mówią do mnie . Opowiadają co się dzieje, za murami tego pieprzonego  budynku . Nie wiem po co. I tak ich nie słucham. Nie chcę słuchać.  Ale i tak ciągle przychodzą i gadają. Na okrągło. Powodując u mnie coraz większą złość.

Po kilku dniach znika opatrunek z mojej twarzy. Ukazując bliznę przecinającą prawie cały policzek.
-Nie martw się, za niedługo nie będzie już prawie widoczna- odzywa się Lisa. Teraz jej kolej na siedzenie przy mnie.
-Nie martwię się- prycham tylko. Bo czym się mam martwić? Czym jest ta mała blizna w porównaniu z tym , że już nigdy nie zagram ? Nigdy nie wejdę na boisko. Nigdy nawet nie przejdę kilku kroków. Próbują mi wciskać , że rehabilitacja na pewno się uda, że będę mogła chodzić. Ale i tak im nie wierzę. Po co? Nie chcę się boleśnie rozczarować. Zresztą nawet gdyby jakimś cudem mi się udało. Na zagranie i tak nie mam szans. A to jedyne co potrafię i na czym mi zależy.


Cztery tygodnie. Dwadzieścia osiem dni. Sześćset siedemdziesiąt dwie godziny. Na tym przeklętym łóżku. Lea z Lisą pomagają mi usiąść na  wózku. Zaraz ściągną mi gips. Obie są tak podekscytowane tym faktem, że ogarnia mnie pusty śmiech. Patrzę na nie za złością. Lea pcha wózek z tyłu. A Lisa radośnie podskakuje obok mnie.
-Możemy na chwilę na spacer? - Lisa wpatruje się z błaganiem w pielęgniarkę wyswabadzającą moją rękę i nogę z tego cholerstwa.
-Ale nie na długo- uśmiecha się do niej. Nie potrafiąc jej odmówić - Emily tylko załóż coś na siebie. Jeszcze jest chłodno.
-Jasne- przewracam oczami. Miałam cichą nadzieję , że się nie zgodzi. Przez chwilę jednak spoglądam na radosną buzię mojej siostry i karcę się w myślach. Przecież to nie jej wina. Że życie rozsypało mi się na kawałki. To moja wina. To ja wlazłam na tą ulicę, tam gdzie nie powinnam. I jakiegoś idioty który nawet nie poczekał na przyjazd karetki. I zwyczajnie zwiał. Do dziś nie wiadomo kim on był. Ja sama pamiętam tylko , że było ich dwóch. Nic więcej. Żadnych twarzy, koloru samochodu. Nic. Kompletna pustka.
A młoda w końcu stara się jak tylko może , umilić mi każdy dzień. Wracamy na chwilę do pokoju. Lisa mimo moich protestów rozczesuje moje włosy. Które układają się w delikatne fale opadając na ramiona.  Lea pomaga mi założyć kurtkę i buty. Po chwili już znajdujemy się w przyszpitalnym parku. A ich wesołą paplaninę słychać w promieniu kilkunastu metrów.






wtorek, 8 maja 2018

1


Luca opierał się o ścianę szkolnego budynku, spoglądając na zegarek. Mecz skończył się kilkanaście minut temu. I nie mógł się doczekać, aż Emily w końcu wyjdzie z szatni.
 Podobała mu się od dawna. Ale dopiero rok temu zdecydował się z nią umówić. Wcześniej jakoś nie potrafił zdobyć się na odwagę. Była inna niż wszystkie dziewczyny z którymi spotykał się przed nią. I wydawało mu się, że to ona jest tą jedyną. Nie, nie wydawało mu się . Był tego pewny.
Gdy tylko się dowiedział , że przedstawiciel monachijskiego klubu pojawi się na tym meczu. Zarezerwował stolik w najlepszej restauracji w pobliżu jej domu. Od początku był pewny, że jej się uda. Była najlepsza w całej drużynie. I po prostu nie było innej możliwości.
Uśmiech pojawia się na jego twarzy , gdy dziewczyna  pojawia się w drzwiach. Od razu do niej podchodzi przyciągając ją do siebie.


Wychodzę z szatni ciągle pogrążona we własnych myślach. Lea papla wesoło, nadal  nie mogąc uwierzyć w nasze szczęście.
-Jesteś tutaj Em? Czy kompletnie nam odpłynęłaś? - Luca oplata moją talię rękami, przyciągając  do siebie. Uśmiecham się na jego widok, cmokając go w policzek.
 Spotykaliśmy się od ponad roku i nie widziałam świata poza nim. Był idealny. Starszy ode mnie o dwa lata. Przystojny, czuły, romantyczny. I co najważniejsze był mój. Zazdrościły mi go wszystkie dziewczyny z drużyny.
-Musimy to uczcić - Elias zrównuje z nami krok chwytając Leę za rękę. Przewracam ze śmiechem oczami. Nie w głowie mi imprezy. Nie lubię alkoholu i smrodu papierosów. Którego pełno w okolicznych barach w piątkowy wieczór.
-Naprawdę musimy? - wybucham śmiechem.
-Em , daj się namówić. Ten jeden jedyny raz- Luca całuje mnie  w czubek głowy.
-Lea? - spoglądam pytająco na przyjaciółkę.
-Chyba nie możemy im dzisiaj odmówić - śmieje się patrząc na chłopaków.

Właśnie zaczęły się krótkie zimowe ferie. Miałyśmy kilka dni przerwy od nauki i treningów. Chyba nic się nie stanie, gdy raz odpuszczę i spędzę wieczór w knajpce z chłopakiem i przyjaciółmi.
-Niech będzie- na moje słowa, Luca chwyta mnie w pasie okręcając w okół siebie. Odstawia mnie po chwili i idziemy w stronę parkingu.
-Ale nie zamierzasz później prowadzić?- patrzę na niego zajmując miejsce na przednim fotelu jego sportowego samochodu.
-Emily , znasz mnie chyba- patrzy na mnie z wyrzutem.
-Znam , znam przepraszam - przytulam się do niego i przygryzam delikatnie płatek jego ucha.
Musiałam jednak zapytać. Nie mogę nic na to poradzić. Alkohol i samochód to dla mnie najgorsze połączenie. To tylko cierpienie, śmierć i straszna tęsknota która pozostaje na zawsze. Nie wiem czy byłabym mu w stanie kiedykolwiek wybaczyć, gdyby wsiadł do samochodu pod wpływem alkoholu.


Już po chwili wchodzimy do drogiej restauracji na obrzeżach Monachium. W pobliżu mojego domu. Wiem , że wybrał to miejsce ze względu na mnie. Żebym nie musiała ciągnąć się taksówkami przez całe miasto. Uśmiecham się do siebie, na samą myśl o tym. Na jedynym z wolnych stolików, widnieje karteczka z napisem "Rezerwacja" . Jestem zdziwiona , że Luca prowadzi nas własnie do niego.
-Zarezerwowałeś?
-Wiesz jak ciężko dostać tutaj stolik w piątkowy wieczór?- śmieje się lekko.
-Ale przecież , nie wiedziałeś , że nam się uda, więc jakim cudem?
-Wiedziałem. Od samego początku. Jesteś przecież najlepsza. Obie jesteście.
Kręcę głową ze śmiechem. Jestem szczęśliwa, że tak we mnie wierzy. Chyba bardziej niż ja w samą siebie.
  Wysyłam mamie wiadomość, że wrócę później. Mimo , że byłam już pełnoletnia. Od wypadku w którym zginął ojciec ciągle zamartwiała się o mnie i moją młodszą siostrę. Czasem doprowadzając mnie tym do szału. Każde nasze spóźnienie wyprowadzało ją z równowagi. Dlatego starałam się w takich przypadkach zawsze informować ją odpowiednie wcześniej. Żeby zaoszczędzić jej dodatkowych nerwów.
-A ja myślałam ,że spędzimy ten wieczór przy piwie w zwykłej knajpie - odzywam się ze śmiechem . Niezbyt pasujemy do tego miejsce. W dresie i adidasach, zaraz po meczu.
-Przecież dzisiaj mamy co świętować- Luca przyciąga mnie do siebie , kompletnie się nie przejmując zainteresowaniem jakie wzbudzamy wśród tych wszystkich elegancko ubranych ludzi. Zamawiamy kolację rozmawiając i się śmiejąc. Idealny wieczór w idealnym towarzystwie.
-Szampan? Zwariowałeś? - kolejny już raz , tego wieczoru jestem zaskoczona. Gdy kelner zjawia się przy naszym stoliku i  rozlewa trunek do kieliszków.
 Od śmierci taty nie było nas stać na takie luksusy. Nie miałam  na markowe zakupy i wyjazdy na zagraniczne wakacje. Mimo tego nigdy nie narzekałam . Wiedziałam , że mama starała się na wszelkie sposoby zapewnić  mnie i Lisie wszystko co było potrzebne. Często odmawiając sobie.
 Za to Luca , nie mógł przejmować się brakiem gotówki. Często obsypując mnie drogimi prezentami. Moje protesty  za każdym razem, wywoływało uśmiech na jego twarzy. Zawsze twierdził ,  że to ja jestem jego najlepszym prezentem i zasługuję na to co najlepsze.
-Obydwie z Leą zasłużyłyście - składa na moich ustach pocałunek .

Nie lubię alkoholu. I nigdy nie piję. Bąbelki jednak przyjemnie rozlewają się po moim ciele. Powodując jeszcze większe uczucie szczęścia i radości.
Dochodzi północ gdy zaczynamy zbierać się do domu. Przed lokal podjeżdża taksówka, mająca zawieźć pozostałą trójkę do centrum Monachium. Z nich tylko ja mieszkałam trochę z boku.
-Może Cię jednak odprowadzę?- Luca przyciąga mnie do siebie. Nie chcąc się ze mną rozstawać.
-Mieszkam parę ulic dalej - śmieję się.
-Ale jest środek nocy-  protestuje kolejny raz.
-Zaraz odjedzie Ci taksówka - siłą wpycham go do środka , gdzie siedzi już Lea z Eliasem.
-Wpadnę do Ciebie rano, jak przyjadę po auto- mruga jeszcze do mnie zatrzaskując za sobą drzwi samochodu.
Stoję jeszcze przez parę sekund patrząc za znikającą za zakrętem taksówkę.  Zarzucam swoją sportową torbę na ramię i zbieram się w kierunku domu.

Jest zimna , mroźna noc. Zapinam zamek kurtki i owijam się szczelniej szalikiem. Podeszwy moich adidasów niebezpiecznie ślizgają się po oblodzonym chodniku. Przez wypity alkohol jeszcze trudniej utrzymać mi równowagę. Dobrze ,że nie zdecydowałam się wypić  więcej. Przeklinam pod nosem. Jeszcze tego mi brakowało, żebym coś sobie połamała.
Mam wrażenie , że wraz z coraz większymi płatkami śniegu spadającymi z nocnego nieba robi się zimniej. Chcę jak najszybciej znaleźć się w domu. Bez zastanowienia postanawiam skrócić sobie drogę. Nie będę przecież szła,  aż do świateł . Ulica jest pusta. O tej godzinie już prawie nic nie jeździ. Schodzę z chodnika gdy słyszę dźwięk wiadomości. Luca. " Już za Tobą tęsknię" Uśmiecham się do siebie robiąc kolejne kroki. Zmarzniętymi palcami wystukuję do niego wiadomość.   Nagły pisk opon i silne uderzenie sprawia , że wylatuję w powietrze jak kukiełka. Uderzam plecami o twardą ulicę. Mam wrażenie że słyszę trzask łamanych kości. Przeszywa mnie przeraźliwy ból. Wydaje mi się , że moje ciało jest nienaturalnie wykręcone. Krew zaczyna wypływać z rany na mojej twarzy. Zabarwiając biały puch na czerwono.

piątek, 4 maja 2018

Prolog



-Udało nam się. Wyobrażasz to sobie ?- Lea rzuca mi się na szyję gdy tylko zamykają się za nami drzwi szatni. Wybucham śmiechem razem z nią, wśród zazdrosnych spojrzeń koleżanek .
Właśnie skończył się ostatni mecz w tym semestrze. Na którym pojawił się przedstawiciel monachijskiego klubu. Wiedziałyśmy , że musimy dać z siebie wszystko. I dałyśmy . Jak zwykle zresztą. Piłka ręczna to jest  coś co kocham. I czemu oddaję się bez reszty. Od kilku lat. To z nią wiązałam swoją przyszłość.
Od momentu gdy jako ośmioletnia dziewczynka pierwszy raz pojawiłam się z tatą na meczu. Już wtedy zdecydowałam co chcę robić w życiu. Grać, tylko i wyłącznie.  Mimo wyraźnych próśb mamy , żebym miała jakąś drugą opcję. Bo przecież coś może pójść nie tak. Wypadek, kontuzja cokolwiek co może przekreślić moje marzenia.
Nie dopuszczałam jednak do siebie tych myśli . Bo co może pójść nie tak w moim wieku. Miałam dopiero osiemnaście lat. I wszystko przed sobą. Za cztery  miesiące kończę szkołę. I dzięki dzisiejszemu meczowi. Otworzyła się przede mną ogromna szansa. Szansa o której marzyła każda z nas. A udało się tylko naszej dwójce. To ja i Lea miałyśmy zacząć treningi w klubie. Sukces cieszył mnie jeszcze bardziej , że udało się właśnie nam obu.
Od dziecka byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami. To ona pierwsza wyciągnęła do mnie rękę gdy przyprowadziliśmy się do Monachium z małego miasteczka na południu Niemiec. Miałam wtedy sześć lat . Był środek roku szkolnego i wszyscy znaleźli już sobie towarzystwo. Dwa lata później razem zaczęłyśmy treningi. Poświęcając piłce każdą wolną chwilę.
Była ze mną gdy zwątpiłam we wszystko cztery lata temu. Gdy pijany kierowca spowodował wypadek zabierając mi osobę którą kochałam najbardziej na świecie. Osobę która zaraziła mnie miłością do tego sportu. To wtedy myślałam ,że nic już nie ma sensu. Razem z mamą i młodszą o trzy lata siostrą musiałyśmy nauczyć się żyć od nowa. Nie było łatwo. Z dnia na dzień rozsypał się mój idealny świat.  Miałam ochotę rzucić treningi i nigdy więcej do nich nie wracać. Tak bardzo przypominały mi tatę. To Lea przekonała mnie żebym tego nie robiła. Żebym trenowała dwa razy mocniej, właśnie dla niego. I dziś . W tym momencie, jestem jej za to okropnie wdzięczna. Bo wiem, że on gdzieś tam, gdziekolwiek teraz  jest. Jest ze mnie dumny.